wtorek, 30 czerwca 2015

Przeczytałam: "Maybe Someday" Colleen Hoover

Od jakiegoś czasu internetowe portale książkowe szaleją na punkcie Colleen Hoover. Okładka tej oto książki wyskakiwała mi na prawie wszystkich banerach reklamowych, było o niej głośno na książkowym youtubie, a nawet na popularnej platformie "lubimy czytać". Po długich latach ery fantastyki nadszedł w końcu czas na romansidła, czym zdecydowanie jest "Maybe Someday".

"On, Ridge, gra na gitarze tak, że porusza każdego. Ale jego utworom brakuje jednego: tekstów. Gdy zauważa dziewczynę z sąsiedztwa śpiewającą do jego muzyki, postanawia ją bliżej poznać.
Ona, Sydney, ma poukładane życie: studiuje, pracuje, jest w stabilnym związku. Wszystko to rozpada się na kawałki w ciągu kilku godzin.
Wkrótce tych dwoje odkryje, że razem mogą stworzyć coś wyjątkowego. Dowiedzą się także, jak łatwo złamać czyjeś serce…
"Maybe Someday" to opowieść o ludziach rozdartych między „może kiedyś” a „właśnie teraz”, o emocjach ukrytych między słowami i o muzyce, którą czuje się całym ciałem."



Sam pomysł na książkę wydaje mi się bardzo interesujący. Stworzona historia, postacie, które nie mają super mocy ani miliona sprzecznych ze sobą cech. Poza tym jest to pierwsza książka od dawna, która mnie zaskoczyła (a to trudne). Ponadto, w końcu(!) bohaterami nie są szesnastolatkowie, którzy zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia i wierzą, że jest to miłość na wieki! (Rzyg) 
Co jeszcze zaskakuje w tej książce? Na pewno to, że jest do niej dołączona playlista piosenek, które pojawiają się na jej kartach. Wiem, że wiele osób oszalało w ten sposób na punkcie Griffina Pettersona... ja jednak uważam, że czytanie książek powinno pozostawić nam pewne niedomówienia i swobodę wyobraźni. (założę się, że ludzie nucili czytając teksty!!)

Na tym niestety kończą się moje pozytywne spostrzeżenia. Choć sama historia mogłaby być naprawdę urzekająca, kiedy zamknęłam ją na dobre pozostawiła we mnie poczucie rozczarowania. Po zaskoczeniu na samym początku przyszła fala przewidywalności. Oryginalna historia zamieniła się w typowe romansidło. (Tutaj mogą paść pytania: a czego się spodziewałaś?)

Miałam nadzieję na coś świeżego i poruszającego. Być może nawet wzruszającego! Istnieje możliwość, że za bardzo się nakręciłam po zachwalaniu wszystkich dookoła, jak doskonałą książkę trzymam w dłoniach... sama nie wiem. Ale dowiedziałam się niczego nowego, a miejscami jej słodkość ułatwiała mi wieczorne zasypianie.


Zawsze kilka rzeczy mnie zastanawia, kiedy czytam tego typu pozycje:
1. Dlaczego główne bohaterki to zwykle supermodelki?
2. Dlaczego zakochują się w sobie praktycznie od pierwszego wejrzenia?
3. Dlaczego nie spotyka się takich ludzi, jacy są w tych powieściach? (poza "Czarnymi charakterami")


Nie wiem czy to kwestia tłumaczenia, ale język też nie do końca mi się podobał. Miejscami naprawdę się nudziłam, ale przecież nie mogłam rzucić się na coś innego nie skończywszy wcześniej tej książki, prawda? 


Suma sumarum - w skali od 1-10 dałabym jej 6,5. Za dość oryginalny pomysł, playlistę i kilka naprawdę dobrych scen! Niemniej jednak uważam, że jest to książka dobra na plażowanie w wakacyjnym słońcu, kiedy człowiek chce zabić czas dzielący go od idealnej opalenizny.

PS Wielkie plusy za okładkę. *.*



Jestem otwarta na wszelkie książkowe sugestie!

Czytam, więc jestem.

Marta

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...